niedziela, 29 marca 2015

Część 11.

Obudziłem się w nocy. Rozejrzałem się po pokoju, który pogrążony był w ciemnościach. Spojrzałem na zegarek stojący na szafce nocnej. Jego czerwone cyfry informowały, że jest trzecia dwadzieścia osiem. Odszukałem telefon i kliknąłem przycisk, by podświetlił się ekran. Miałem nieodebrane połączenie i wiadomość. Odblokowałem klawiaturę i odczytałem:


Sprawdzałem czy śpisz! Ha! I tak o mnie dbasz? Znów mnie olałeś! A gdybym teraz umarł? XD


Sprawdziłem godzinę nadania SMSa. Dwudziesta trzecia czterdzieści dwa. Oszalał. Po tym wypadku poprzewracało mu się w głowie. Szybko wystukałem odpowiedź:


Szukasz dziury w całym.


Poczułem pragnienie więc wstałem i poszedłem do kuchni. Nalałem sobie kaktusowego soku i zgasiłem nieprzyjemne uczucie. Przypomniało mi się o niedokończonym posiłku więc wróciłem do salonu i zjadłem to co zostało. Nie smakowało zbyt dobrze, bo wystygło. Nie lubiłem zimnego jedzenia, ale nie chciało mi się odgrzewać w mikrofalówce. Po dokończonej kolacji wziąłem prysznic i znów się położyłem. Rano wyrwałem się ze snu lekko przerażony. Nie mogłem przypomnieć sobie co mi się śniło. Widziałem jedynie jakieś pojedyncze sceny i słyszałem obce głosy.
Spojrzałem na telefon. Nie było żadnych wiadomości. Wstałem i poszedłem do kuchni. Nalałem wody do czajnika i poszedłem do salonu nakarmić rybki. Posprzątałem jeszcze po nocnym jedzeniu i wróciłem do kuchni. Zalewając kawę usłyszałem dźwięk nadejścia wiadomości. Poszedłem do sypialni i odblokowałem klawiaturę. Otworzyłem SMSa od Kamila:


Przyjedź teraz. Błagam. Potrzebuję Cię.


Treść sprawiła, że poczułem strach. Szybko naciągałem na siebie spodnie i koszulkę. Nie zdążyłem ani umyć się, ani nic zjeść. Jednak wiedziałem, że muszę jechać do szpitala. Szybko wyszedłem z domu i zjechałem windą na podziemny parking. Wyjeżdżając na zewnątrz spojrzałem w lusterko. Byłem roztrzepany i miałem kilkudniowy zarost. Masakra. Wyglądałem jak zaniedbany facet. Jednak Kamil był ważniejszy niż wygląd. W ciągu kilkunastu minut dotarłem do szpitala. Wchodząc do środka zauważyłem zamieszanie spowodowane przywiezieniem kilku osób z wypadku. Widzą kobietę w stanie krytycznym przypomniał mi się dzień, kiedy Kamil miał wypadek. Boże, on mógł skończyć tak samo.
Wjechałem windą na piętro gdzie znajdowała się sala chłopaka. Spojrzałem przez szybę. Byli tam jego rodzice. Kamil leżał odwrócony do nich plecami. Wiedziałem, że coś się wydarzyło, bo rodzice chłopaka byli jacyś poddenerwowani.
Mimo ucisku w żołądku nacisnąłem klamkę. Niby miałem to swoje ponad dwadzieścia lat ale teraz bałem się jak cholera. Po otworzeniu drzwi rodzice Kamila spojrzeli na mnie. Postanowiłem olać ich. Wyrządzają krzywdę mojemu chłopakowi więc będę miał ich gdzieś. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. Czy jak to tam.
Podszedłem do łóżka od strony okna, czyli od strony, w którą zwrócony był Kamil. Miał zamknięte oczy i rękoma zakrywał uszy. Wyglądał jak dziecko będące świadkiem kłótni rodziców. Dotknąłem jego policzka. Otworzył oczy. Miał przerażony i jednocześnie błagalny wzrok.
- Jestem tutaj - szepnąłem.
- Wygoń ich - powiedział ledwie dosłyszalnie.
- To twoi rodzice.
- Proszę.
Spojrzałem na państwo Hoffman dzięki którym Kamil się narodził. Jednak oni nie umieją zaakceptować syna takim jakim jest. Poczułem przypływ odwagi więc wstałem i powiedziałem:
- Myślę, że powinni państwo już pójść.
- Słuchaj kolego - zaczęła mama Kamila.
- Nie, to pani posłucha. Jeśli ma pani jakiekolwiek problemy z zaakceptowaniem swojego syna to zleciłbym jakąś terapię. Żyjemy w XXI wieku gdzie każdy ma prawo do miłości. Płacę takie same podatki jak pani czy pani mąż więc chciałbym mieć takie same prawa. Ja i Kamil naprawdę się kochamy i nie zmienimy tego tylko dlatego, że to jest wbrew pańskim przekonaniom. Myślę, że to już wszystko. Proszę wyjść - otworzyłem drzwi czekając na ich reakcję. Byłem przygotowany na krzyki, bluzgi i tym podobne.
Jednak nic takiego nie nastąpiło. Patrzyliśmy na siebie, a ja czułem jak powoli zaczyna opuszczać mnie pewność siebie. Ojciec Kamila pociągnął swoją żonę i chwilę później w sali zostałem tylko ja i mój chłopak. Podszedłem do łóżka i przytuliłem go.
- Nie przesadziłem trochę? - zapytałem w pewnej chwili.
- Oni stwierdzili, że psycholog mi pomoże.
- Czyli jednak nie przesadziłem.
- Co ja teraz zrobię?
- Jako pierwsze nie załamuj się. Po drugie dziś wychodzisz i jedziesz się pakować. Zamieszkasz ze mną.
- Nie mogę.
- Oj przestań! Zamieszkasz i tyle. Przynajmniej będę miał ciebie przez cały czas. I będę mógł cię pilnować.
- Yyy... pilnować?
- Mhmm. Czy żaden laluś nie kręci się wokół ciebie.
- Kręci się! Mam z nim zamieszkać podobno.
- Dawaj adres! Rozniosę go! - powiedziałem z udawaną powagą.
Kamil roześmiał się. Zapadła cisza. Oparłem się rękoma naprzeciwko chłopaka i spojrzałem mu w oczy. Mój wzrok automatycznie zszedł na jego spierzchnięte wargi. Były takie pełne, a ich malinowa barwa sprawiała, że mógłbym całować je cały czas. Pochyliłem się i delikatnie musnąłem usta Kamila. Chłopak złapał mnie za koszulkę i brutalnie przycisnął mnie do siebie. Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się tym cudnym momentem.
----
O jaaaa, dawno mnie tu nie było. Przepraszam. Jednak nie wiem czy jest sens to prowadzić. Chyba popełniłam błąd w ogóle zakładając tego bloga. Jest tu ktoś?

sobota, 3 stycznia 2015

Część 10.

Wpakowałem się na łóżko i otworzyłem pudełko. Kamil wziął jedną kulkę, która po chwili rozpuszczała się w jego ustach. Ja również rozpakowałem Rafaello i włożyłem do ust. Poczułem słodki smak, który kojarzył mi się jedynie z Kamilem.
- Mmm - mruknął chłopak uśmiechając się. - Dziękuję.
- Dostanę coś w zamian?
- Pfff. Musisz o mnie dbać bezinteresownie.
- O nie, nie. Nie ma tak dobrze.
Pocałowałem go w czasie, gdy jadł kolejną kulkę. Odgryzłem połowę nie odrywając ust. Mieliśmy w tym już niezłą wprawę.
W szpitalu spędziłem kilka godzin. Powoli brało mnie zmęczenie co zauważył Kamil i powiedział:
- Wracaj do domu.
- Chwila. Tęskniłem za tobą.
- Widziałeś mnie codziennie.
- Ale tylko na kilka godzin. I w jakim byłeś stanie? Nawet nie mogłem cię dobrze przytulić. Dobrze, że jutro wychodzisz.
- Hm, dla kogo dobrze dla tego dobrze. Ja nawet nie wiem czy mam gdzie wracać - mruknął.
- No wiesz! Jak możesz tak mówić?! Wprowadzisz się do mnie i tyle.
- Dziękuję - przytulił mnie.
Wtuliłem twarz w jego włosy. Wziąłem głęboki oddech ale zamiast cytrusowego zapachu szamponu przeciwłupieżowego poczułem zapach szpitala.
- Eh, niech cię stąd wypisują, bo śmierdzisz - powiedziałem z udawaną powagą. Chłopak roześmiał się.
- Dziękuję!
- Oj, no! Chodzi mi o ten zapach szpitala. Ta aura i w ogóle...
- Dobra, nie pogrążaj się bardziej. Jedź do domu.
- A ty wypoczywaj i o nic się nie martw. I dzwoń jakby coś się działo.
- I tak mnie olejesz i nie odbierzesz, bo będziesz spać.
- No wiesz! Teraz będziesz mi to wypominać? Przeprosiłem!
- Nie jestem Jezusem żeby wybaczyć ani nie mam alzheimera żeby zapomnieć.
- Foch!
- Tylko ja mogę się fochać - wystawił mi język.
- Zapamiętam!
- Dawaj buziaka i idź - uśmiechnął się.
- Pfff - skrzyżowałem ręce udając obrażonego.
- Nie to nie - obrócił się na bok tyłem do mnie.
Tego się nie spodziewałem. Wiedziałem, że się zgrywa, ale mimo to coś mnie zabolało. Poczułem jakbym dostał kosza.
- Oj dobra dawaj - powiedziałem kładąc się na nim i patrząc na jego twarz.
- Aua! Moja ręka idioto!
- Jezu! Przepraszam! - podniosłem się jak poparzony.
- Nie żaden Jezu. Kamil wystarczy - wyszczerzył się.
- W kim ja się zakochałem? - zapytałem kręcąc głową z dezaprobatą.

Pocałowałem go, pożegnaliśmy się i wyszedłem ze szpitala. Po drodze kupiłem sobie jedzenie i po kwadransie wjeżdżałem windą na jedenaste. piętro. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją na haczyku. To samo zrobiłem z kluczami. Wolałem żeby nie walały się po domu, bo potem jest problem. Usiadłem na kanapie i zacząłem jeść oglądając telewizję. Jednak głód minął, a nie chciałem w siebie wpychać na siłę. Zmęczenie wzięło górę więc przeniosłem się do sypialni. Kilka sekund po poczuciu miękkiego łóżka i satynowej pościeli odpłynąłem w krainę snu. Tym razem nie odwiedził mnie Sebastian, ani nie widziałem pogrzebu Kamila. Śniło mi się, że chodziłem z moim chłopakiem ulicami Londynu. Ale dlaczego właśnie to miasto?!
-----
Czytasz = komentujesz. Komentujesz = motywujesz. Motywujesz = dodaję nową notkę :3

piątek, 5 grudnia 2014

Część 9.

Usiadłem na krześle i skryłem twarz w dłoniach. Czułem się jakby umarła jakaś część mnie. Miałem ochotę wykrzyczeć rodzicom Kamila co o nich myślę. Nienawidziłem ich. Kamil bał się ich! Nie potrafił im się sprzeciwić! On wcale nie chciał iść na medycynę! To był ich chory wymysł! Czy oni naprawdę nie zauważyli jak on się zmienił? On jest dorosły! Ma prawo decydować o sobie.
Wstałem i znowu spojrzałem przez szybę. Dlaczego ja nie mogę tam być? Przecież my się kochamy. Jesteśmy parą. Co poradzimy na to, że związki partnerskie nie są legalne? To nie znaczy, że nie mamy prawa się kochać. Jesteśmy jak milion innych par. Jesteśmy jak inni ludzie. Płacę podatki więc chciałbym mieć prawa jak inni.
Dotknąłem szyby palcami. Jego rodzice siedzieli tyłem więc nie widzieli mnie. Jednak w pewnej chwili ojciec Kamila odwrócił się. Szybko odsunąłem się, by mnie nie zobaczyli. Co ja bym im powiedział?
Postanowiłem wracać do domu. Przyjadę tu w nocy kiedy nikogo nie będzie. Przez całą drogę dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czułem się jakbym zostawił Kamila w najgorszym momencie. Ba, ja go zostawiłem. Ale co miałem zrobić? Wejść do sali, przedstawić się jako partner ich syna, a potem usiąść przy łóżku i złapać Kamila za rękę? Żałosne.
Będąc w domu nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Włączyłem wieżę i wyszedłem na balkon. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się. Dym wypełniający moje płuca uspokajał mnie. Niby miałem rzucić, ale czasami są w życiu takie momenty, że zwykłe 'kurwa' nie wystarczy i trzeba zapalić.
Gdy po papierosie został jedynie popiół i ustnik wróciłem do domu. Zasłoniłem wszystkie rolety i w salonie zapanowała ciemność. Położyłem się na kanapie i leżałem patrząc w sufit i słuchając muzyki. Moje myśli cały czas krążyły wokół Kamila. Chciałem go już wreszcie przytulić.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Przecież nie byłem zmęczony. Ze snu wyrwał mnie koszmar. Śniło mi się, że Kamil umarł, a ja nawet nie mogłem być na pogrzebie. Jego rodzice znienawidzili mnie po tym jak dowiedzieli się kim jestem.
Wstałem i poszedłem do łazienki. Opłukałem twarz zimną wodą co sprawiło, że trochę się przebudziłem. Spoglądając na zegarek zorientowałem się, że jest już wieczór.
- Kurwa - mruknąłem. Nie chciałem przespać całego dnia.
Wyszedłem z domu. Musiałem już jechać do szpitala. Czułem taki obowiązek. Po drodze kupiłem sobie kawę i już po kwadransie parkowałem na szpitalnym parkingu. Wszedłem do środka i od razu skierowałem się na odpowiednie piętro. Bałem się, że rodzice Kamila nadal będą przy nim. Teraz było moje 'pięć minut' z Kamilem. Spojrzałem przez szybę i uśmiechnąłem się widząc, że chłopak jest sam. Wszedłem do sali i usiadłem na krześle. Nie wiem co powinienem zrobić. Jednak widząc miłość mojego życia z ręką w gipsie i podrapaną twarzą poczułem jak ściska mnie w środku i wilgotnieją mi oczy. Delikatnie dotknąłem jego dłoni, w którą wbity był wenflon. Po chwili ująłem ją w swoje dłonie. Była taka ciepła i delikatna.
- Kocham cię, Kamil - szepnąłem ledwie dosłyszalnie. - To moja wina. Mogłem cię odebrać ze szkoły.
Splątałem swoje palce z jego. Utkwiłem wzrok w podłodze. Nie wiedziałem co powiedzieć jeszcze. Obwiniałem siebie za ten wypadek. W pewnej chwili poczułem jak Kamil lekko ściska moją rękę. Spojrzałem na niego. Obudził się.
- Kocham cię - powtórzyłem cicho.
- Wiem - wyszeptał. Ledwie go usłyszałem.
Próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu raczej grymas bólu niż uśmiech. Wiedziałem, że wszystko go boli. Chciałbym mieć moc zamiany się ciałami. Zamieniłbym się z nim i to ja przecierpiałbym wszystko. Nie lubię, gdy Kamil cierpi. Nie wiedziałem co jeszcze powiedzieć więc po prostu milczeliśmy. W końcu przerwałem ciszę mówiąc:
- Byłem wcześniej, ale wiesz.... byli twoi rodzice.... nie chciałem, by się dowiedzieli.
Chłopak uśmiechnął się i chciał coś powiedzieć, ale wyprzedziłem go kładąc mu palec na ustach i szepcząc:
- Nic nie mów.
Wyciągnąłem komórkę i włączyłem 'As Long As You Love Me' Biebera. To była nasza piosenka. Mógłbym przetrwać wszystko jeśli Kamil byłby przy mnie. Ściszyłem tak, by nikt nie usłyszał i położyłem telefon na szafce. Słuchając obserwowałem chłopaka. W pewnej chwili zauważyłem, że spłynęła mu łza.
- Eeej! - szepnąłem ocierając ją.
Przytuliłem się do niego. Jednak musiałem być bardzo ostrożny, bo nie wiedziałem dokładnie co jest Kamilowi, a każdy dotyk sprawiał mu ból. Mimo iż często bywało tak, że nie spotykaliśmy się przez kilka dni to teraz brakowało mi jego ciepła, zapachu. Jego obecności.
W szpitalu spędziłem całą noc. Kawa sprawiła, że nie czułem zmęczenia. Patrzyłem na śpiącego Kamila i dziękowałem Bogu, że go mam. Nie doceniałem tego aż tak bardzo. Ale jak to ktoś kiedyś powiedział: "Doceniaj to co masz zanim czas sprawi, że będziesz musiał doceniać to co miałeś". Ostatnie godziny nauczyły mnie doceniania. Podczas porannego obchodu lekarz zaczął wypytywać czy jestem kimś z rodziny. Wiedziałem, że mówiąc prawdę mogę mieć problemy więc powiedziałem, że jestem kuzynem. Gdy znów zostaliśmy sami Kamil powiedział:
- Wracaj do domu.
- Chciałbym zostać z tobą.
- Jedź.
- Nie. I nic więcej nie mów. Powinieneś odpoczywać.
Uśmiechnął się. W pewnej chwili drzwi znowu się otworzyły. Odwróciłem się i zauważyłem rodziców Kamila. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka i napis 'problemy!'.
- Fuck! - mruknąłem patrząc na chłopaka. - Okey, ja spadam - powiedziałem głośniej wstając. - Do widzenia - dodałem patrząc na 'moich teściów'.
Wychodząc z sali czułem nerwy. Dopiero na zewnątrz szpitala trochę się uspokoiłem. Wróciłem do domu i od razu rzuciłem się na łóżko w sypialni. Czułem totalne zmęczenie.
Teraz każdą noc spędzałem w szpitalu. Powiedziałem Tomkowi, że nie będzie mnie przez najbliższy tydzień w salonie i ma sam wszystko ogarnąć. Nauczyłem się, że szpital muszę opuszczać przed dziesiątą, bo wtedy przyjeżdżają rodzice Kamila. Jakoś udawało mi się nie spotkać ich. Jednak w środę zagadałem się z chłopakiem, który już wracał do zdrowia i nie wróciłem do domu o odpowiedniej porze. Moje tętno przyspieszyło dwukrotnie, gdy drzwi do sali się otworzyły i zobaczyłem rodziców Kamila. Szybko się pożegnałem i wróciłem do domu. Oni mnie przerażają. Ale w sumie to nawet nie wiem dlaczego. Leżąc w łóżku usłyszałem nadejście SMSa. Odblokowałem klawiaturę i odczytałem:


Powiedziałem im.


------
Pamiętacie zasadę, nie? Czytasz = komentujesz. Komentujesz = motywujesz. Motywujesz = szybciej wstawiam notkę ;)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Część 8.

Kolejne dni mijały strasznie. W klasie znów upatrzyli sobie mnie jako obiekt drwin. Czy im się to kiedyś znudzi? Kiedyś wniosę pozew to sądu przeciwko szkole o wyniszczenie mnie psychicznie.
W piątek umówiłem się z Maxem, że po szkole przyjdę do niego. Nie mógł mnie odebrać, bo musiał coś załatwić. Znów mijałem znajome mi ulice, znajome sklepy. O! A tu zawsze stoi ten chłopak z ulotkami. Znów wezmę kawałek kolorowego papieru, bo będzie mi go szkoda. Stoi tu biedaczek i rozdaje ulotki, których nikt nie chce. To samo skrzyżowanie, te same pasy, te same światła. Czerwone, czerwone... zielone! Wszedłem na pasy i nagle usłyszałem rozpędzone auto, a potem pisk opon. Spojrzałem w lewo. To rozpędzone auto jechało wprost na mnie, a ja bezbronny stałem na środku pasów. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Poczułem jedynie silne uderzenie i była tylko ciemność.




****M*A*X****


Dziwiło mnie, że Kamil się spóźnia. On zawsze był bardzo punktualny. Miałem chwilę przerwy więc usiadłem przed telewizorem jedząc chińskie jedzenie zamówione w pobliskiej knajpce. Przełączyłem na lokalne wiadomości. Chciałem dowiedzieć się co nowego w moim pięknym mieście.
- Wiadomość z ostatniej chwili. Pijany kierowca z ogromną prędkością wjechał na pasy. Ofiara to nastoletni chłopak, który w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. U sprawcy wypadku wykryto ponad 1,5 promila alkoholu. Więcej informacji w następnym wydaniu wiadomości.
- Idioci. Idioci wszędzie - mruknąłem.
Zaczęli pokazywać miejsce wypadku. Niedaleko leżała torba podobna do takiej, którą Kamil nosił do szkoły. Poczułem jak przechodzi po mnie dreszcz. Ale przecież takich toreb jest dużo. Próbowałem się uspokoić, jednak przerażenie rosło. Wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer chłopaka, który był całym moim światem. Słysząc 'abonent jest chwilowo niedostępny' myślałem,że oszaleję. Zacząłem obdzwaniać lokalne szpitale. W końcu dowiedziałem się gdzie leży 'chłopak z wypadku'.
- Wychodzę. Nie będzie mnie już dziś - powiedziałem do Tomka po czym wyszedłem z salonu.
Trzęsły mi się ręce i ciężko było mi skupić się na jeździe. Zaparkowałem przed wejściem do szpitala mimo zakazu i wbiegłem do środka. Poszedłem do informacji i zapytałem czy leży tu Kamil.
- A pan to...?
Wiedziałem. Tu zaczną się schody.
- W sumie to... - jąkałem się. - Ja i on...
- Jest pan kimś z rodziny?
- No tak nie do końca...
- To przepraszam, ale nie mogę udzielić panu żadnych informacji.
- Ale proszę mi powiedzieć tylko numer sali!
- Przepraszam, ale nie mogę.
Złapałem się za głowę. Nie wiedziałem co robić.
- Jestem jego partnerem - powiedziałem w końcu.
Kobieta spojrzała na mnie, ale nadal milczała.
- Proszę - szepnąłem błagalnie.
- Przepraszam, ale ja naprawdę nie mogę.
Usiadłem na krześle pod ścianą i schowałem twarz w dłonie. Mój cały świat umiera, a ja nie mogę nic zrobić. Na dodatek ta pieprzona wiedźma nawet nie chce mi nic powiedzieć. Rozejrzałem się po korytarzu. Szukałem osoby, która mogłaby mi pomóc. Szpital był zbyt duży, by samemu sobie poradzić. W pewnej chwili w oczy rzuciła mi się ciemnowłosa pielęgniarka. Nie wyglądała jak z amerykańskich filmów. Miała krótkie włosy, obcięte jak facet. Coś podpowiadało mi, że to właśnie ona będzie moim wybawieniem. Coś kazało mi do niej podejść. Momentem przełomowym była chwila, gdy zauważyłem na jej lewym kciuku szeroką obrączkę. Czyżby...? To moja jedyna szansa! Podszedłem do niej i powiedziałem:
- Przepraszam panią.
Spojrzała na mnie piwnymi oczami i uśmiechnęła się mówiąc:
- Tak? Mogę w czymś pomóc?
- Właściwie to tak... - złapałem się prawą ręką za lewe ramię. Chciałem, by zobaczyła moją silikonową bransoletkę. Tak! Uśmiechnęła się spoglądając na moją rękę.
- To co chciałby pan wiedzieć?
- W sumie to zależy mi na informacji gdzie leży Kamil Hoffmann
- Ale informacja jest tam - wskazała na miejsce gdzie przed chwilą błagałem o numer sali.
- Tak, wiem. Ale ta pani mnie chyba nie lubi.
- Dobrze. Pomogę panu, bo zdaje mi się, że wiem o co chodzi. Pan Hoffmann leży w sali.... - spojrzała na kartę, którą trzymała w ręce. - Chodzi o tego z wypadku, tak?
- Tak - przytaknąłem.
- Sala numer 94.
- Dziękuję pani! Jest pani moim aniołem!
- Tylko proszę mnie nie wydać!
- Oczywiście!
Po kilkudziesięciu sekundach byłem przed odpowiednimi drzwiami. Spojrzałem przez szybę. Kamil miał zabandażowaną głowę, podrapaną całą twarz i lewą rękę w gipsie. Do prawej podłączona była kroplówka. Widząc to poczułem jak ściska mnie w środku. Przecież on był taki wrażliwy na ból! Miałem ochotę wejść do sali i przytulić go. Jednak była jedna przeszkoda. Duża przeszkoda. A mianowicie rodzice Kamila, którzy nie wiedzieli, że ich syn nie gustuje w dziewczynach.
----
Ktoś to w ogóle czyta? Oprócz osoby, która prosiła o kolejną część na asku? I jakie macie zastrzeżenia, że zaznaczacie "Bywało lepiej", huh?

czwartek, 9 października 2014

Część 7.

Rano obudził mnie Max mówiąc:
- Wstawaj śpiochu!
- Chwila - mruknąłem nakrywając się kołdrą.
- Nie! Lecisz do łazienki! - zerwał ze mnie kołdrę.
- Cham! Jesteś chamem! - powiedziałem idąc do łazienki.
Woda rozbudziła mnie. Szybko wytarłem się i ubrałem szare rurki i białą koszulkę. Najbardziej martwiła mnie malinka. Nie wiedziałem jak ją zakryć. Na szczęście znalazłem puder więc trochę ją przykryłem. Tyle razy mówiłem mu żeby nie robił mu malinek to nie. On zawsze wie lepiej.
Wypiliśmy kawę, zjedliśmy śniadanie i Max odwiózł mnie do szkoły.
Czułem się jakby dziś szczególnie się na mnie uwzięli. Pewnie Seba rozpowiedział wszystkim, że widział mnie w studio tatuażu. Ciągle mi dogryzali i wyzywali od 'pedałków'. Niech ten rok wreszcie się skończy! Niech przyjdzie ten jebany maj i niech w końcu będzie ta matura i pa pa szkoło. Już chyba wolę iść na tą głupią medycynę niż siedzieć w liceum z tymi kretynami.
Dzień strasznie mi się ciągnął. Lekcje były nudne, kilka razy oberwałem papierową kulką i nauczyciel rzucił się na mnie, bo nazwałem Sebę debilem. Boże, też mi wulgaryzm. Gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający, że ostatnia lekcja dobiegła końca wyszedłem prędko ze szkoły. Umówiłem się z Maxem, że po mnie przyjedzie więc rozejrzałem się w poszukiwaniu granatowego auta. Widząc je uśmiechnąłem się i podszedłem do niego. Wsiadłem i powiedziałem:
- Hej.
- Hej, jak tam?
- Zabierz mnie stąd.
Nie pytał o nic tylko ruszył z wielką prędkością. Chciałem jak najszybciej znaleźć się daleko stąd. Nienawidziłem tego miejsca. Każdego dnia bardziej. Max odwiózł mnie do domu. Gdy zaparkował na miejscu, przytuliłem go.
- Znów ci kretyni? - zapytał.
- Mhmm - mruknąłem. - Kiedy się spotkamy?
- Wpadnij jutro po szkole.
- Okey.
- Pogadamy dziś na Skype?
- Jasne! - uśmiechnąłem się. Od razu polepszył mi się humor.
Uwielbiałem gadać z nim na Skype. Nie zawsze mieliśmy możliwość spotkania się, a komunikator był w tym przypadku najlepszym wyjściem.
Pocałowaliśmy się, pożegnaliśmy i wysiadłem z jego auta zabierając torbę z ubraniami i torbę szkolną. W domu jak zwykle nikogo nie było. Odgrzałem wczorajsze spaghetti i z gorącym daniem poszedłem do siebie. Włączyłem laptopa i jedząc obiad surfowałem w necie. Potem odrobiłem zadanie i pouczyłem się. Byłem szczęśliwy, gdy zobaczyłem, że Max wreszcie zrobił się dostępny na Skype. Od razu do niego zadzwoniłem. Uśmiechnąłem się widząc go. Rozmawialiśmy śmiejąc się. Kiedy karmił rybki przypomniało mi się o Leonie. Podszedłem do szafki na której stała jego klatka i wyjąłem jego małą miseczkę. Nasypałem do niej karmy. Chomik od razu zaczął jeść. Pogłaskałem go i wróciłem na fotel przy biurku.

Moi rodzice znów zmusili mnie do rodzinnej kolacji. Dla mnie to było żałosne. Niby byłem ich synem, a tak naprawdę to nic o mnie nie wiedzieli. Dali się tak łatwo okłamać. Nadal wierzyli, że byłem na imprezie, a potem robiłem projekt z chłopakami z klasy. Boże, przecież mnie w klasie nikt nie lubi.
-------
Czytasz = komentujesz. Komentujesz = motywujesz. Motywujesz = czytasz kolejną notkę ;)
Chcesz być na bieżąco? Polub fp ----> Never Ending Stories

wtorek, 23 września 2014

Część 6.

Mimo, że to ja usnąłem pierwszy, obudziłem się drugi. Nie chciało mi się wstawać, ale byłem ciekawy gdzie jest Max. W łóżku go nie było. Postanowiłem wstać i nie marnować ostatniego dnia wolności. Już jutro będę spał w domu. W salonie włączony był telewizor, ale chłopak był w kuchni. Poszedłem do niego.
- Witaj kochanie - powiedział dając mi całusa.
Spojrzałem na niego podejrzliwe. Nigdy mnie tak nie witał. Nalewa się?
- Wszystko okey? - zapytałem.
- Oczywiście. Dlaczego pytasz?
- Nieważne.
Wziąłem kubek z kawą i upiłem łyk.
- A jak się czujesz? - zapytał podchodząc do mnie. - Nic nie boli? - złapał mnie za pośladek.
Roześmiałem się i odpowiedziałem:
- Nie.
Wspólnie zjedliśmy śniadanie po czym poszedłem pod prysznic. Odświeżony stanąłem przed lustrem. Widząc swoje odbicie poczułem jak wzbiera we mnie złość. Na szyi miałem czerwoną plamę.
- Max, nie żyjesz - warknąłem głośno. Chciałem, by to usłyszał.
- Tak, kochanie? - zapytał wchodząc do łazienki.
- To! - wskazałem na malinkę. - Co ja powiem kiedy ktoś o to zapyta?
- Oj nie będzie widać!
W tej samej chwili usłyszeliśmy domofon. Chłopak wyszedł, a ja ubrałem się. Znowu czegoś mi brakowało. Poszedłem do sypialni gdzie zostawiłem okulary. Uwielbiałem je nosić. Max twierdzi, że dodają mi uroku. Jakbym nie był już wystarczająco uroczy. Ah to samouwielbienie. Z mojego wychwalania swej skromnej osoby wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Poszedłem do salonu.
- Witaj mamo - powiedział Max tuląc jakąś kobietę. Ups. Będzie problem. - Coś się stało, że przyjechałaś? - zapytał chłopak odwieszając płaszcz rodzicielki na wieszak.
- Stęskniłam się za moim synkiem. A to co za przystojny dżentelmen?
- Kamil. Kamil, to moja mama. Mamo, to mój chłopak.
Podałem rękę kobiecie i uśmiechnąłem się. Żadnej histerii? Żadnych krzyków? Nic? Kompletnie? Tak spokojnie stoi widząc syna z innym facetem? Max objął mnie ramieniem i szepnął:
- Moja mama wie, że jestem gejem. Napijesz się czegoś, mamo? - dodał głośniej.
- Wodę poproszę.
Poszedłem za chłopakiem do kuchni.
- Kiedy się spotkamy? - zapytałem.
- Hm?
- Wracam do domu i jestem ciekawy kiedy powtórzymy ten weekend.
- Oj, przestań! Nie bądź taki spięty! Moja mama naprawdę wie, że jestem gejem. Wyluzuj! Ona jest naprawdę fajna. Nie zrzędzi jak inne mohery w jej wieku. Ona próbuje być nowoczesna. Po rozwodzie poznała nowego faceta. I to na portalu randkowym.
Próbowałem powstrzymać śmiech.
- Główka do góry i zostajesz ze mną.
Poszliśmy do salonu. Czułem się niezręcznie. W myślach ciągle toczyłem bitwę między 'Wracam do domu' a 'zostaję z Maxem'. W sumie bardziej pragnąłem tego drugiego. W końcu postanowiłem wrzucić na luz i zostać.
- Mamo, teraz tak szczerze. Co się stało, że przyjechałaś? - zapytał Max.
- Postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i wreszcie cię odwiedzić! Już miałeś dawno do nas przyjechać!
- Właśnie! Miałem ci półkę powiesić!
Uśmiechnąłem się słysząc to. Max postanowił, że pojedziemy teraz. Wsiadając do windy znów wpadliśmy na znajomą mi blondynkę i drugą dziewczynę. Jęknąłem w duchu widząc je. Modliłem się, by jak najszybciej znaleźć się na dole. Po jakimś czasie winda zatrzymała się i wysiedliśmy. Skierowaliśmy się na parking podziemny. Mama Maxa jechała swoim samochodem. Ja przez całą drogę rozmawiałem z moim chłopakiem, który za wszelką cenę starał się rozbawić mnie i rozluźnić.
Jego rodzicielka mieszkała w wielkim domu za miastem. Po wejściu do środka od razu zostaliśmy zaproszeni do jadalni gdzie zostało podane ciasto i kawa. Już nie czułem się spięty. Wręcz przeciwnie - rozluźniłem się na maksa.
- Dobra, to ja się wezmę za tą półkę - powiedział Max w pewnej chwili.
Poszedłem za nim. Szybko uwinął się z półką, która zawisła w salonie.
- Mały Maksiu - powiedziałem biorąc do ręki zdjęcie stojące na kominku.
- Nie patrz na to! - chłopak podszedł do mnie i zabrał mi zdjęcie.
- Ale dlaczego? Taki fajny maluszek.
- Ha ha, padłem.
U mamy Maxa spędziliśmy cały dzień. W domu byliśmy po dwudziestej. Od razu musiałem wziąć się za naukę. Chciałem liceum skończyć z dobrymi ocenami.
- Daj, zrobię ci matmę - powiedział Max biorąc mój zeszyt i ołówek. Ja siedziałem nad wypracowaniem z polskiego.

On uwinął się szybciej niż ja. Potem zrobił mi jeszcze historię i chemię. Razem poszło nam to bardzo szybko. Musiałem jeszcze doczytać lekturę, a potem leżeliśmy na kanapie jedząc pizzę. Byłem zmęczony więc szybko wziąłem prysznic i położyłem się.
-------
Pamiętaj: czytasz = komentujesz. Komentujesz = motywujesz :D 

środa, 10 września 2014

Część 5.

Po czterdziestu minutach parkowałem na podziemnym parkingu. Gdyby nie kobieta i dwie nastolatki to panowałaby zupełna cisza. Wysiadłem i nacisnąłem przycisk blokujący drzwi. Zauważyłem, że dziewczyny patrzą na mnie, coś do siebie szepczą i chichoczą. Będąc kilka metrów od auta przypomniałem sobie o torbie, która została na tylnym siedzeniu. Cofnąłem się i zabrałem ją. Idąc do wyjścia z parkingu zderzyłem się z jedną z nastolatek.
- Ojej, przepraszam - powiedziała uśmiechając się.
- Nic się nie stało - odwzajemniłem gest.
Miałem wrażenie, że wpadła na mnie celowo. A może się mylę? Czekając na windę znów się spotkaliśmy. Będąc w środku nacisnąłem przycisk z dwoma jedynkami i czekałem aż ruszymy. Blondynka, która na mnie wpadła nacisnęła 12. Razem z przyjaciółką, siostrą czy kimś tam, zaczęła rozmawiać o muzyce. Mówiła trochę zbyt głośno, co delikatnie denerwowało mnie.
- Przepraszam, ma pan zegarek? - usłyszałem za sobą głos blondynki.
Wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę.
- Jest... - zacząłem.
- Czternasta dwadzieścia - dokończyła druga dziewczyna.
- Dokładnie - uśmiechnąłem się. Chyba nigdy nie zrozumiem dziewczyn.
- Chodź, zrobimy sobie zdjęcie - blondynka znowu się odezwała. O! Czyżby jednak miała telefon?
- Okey!
- To daj telefon.
Po chwili stroiły przed lustrem głupie miny. Ja tylko modliłem się, by winda wreszcie znalazła się na moim piętrze. W końcu zatrzymaliśmy się, a drzwi otworzyły się.
- Do widzenia! - usłyszałem znany mi już głos.
- Do widzenia.
Drzwi zamknęły się, a ja odetchnąłem z ulgą. Jezu. One były jakieś dziwne. Wyjąłem klucze z kieszeni i włożyłem je do zamka. Przekręciłem i po chwili byłem w środku. Wieszając klucze na haczyku spojrzałem na zawieszkę, która była w kolorach tęczy równości. Czyżby PrideShop? Uśmiechnąłem się i poszedłem do salonu. Czułem lekki głód więc po zostawieniu torby poszedłem do kuchni. Postanowiłem zrobić sobie sandwiche. Wyciągnąłem potrzebne mi produkty i po dziesięciu minutach siedziałem w salonie jedząc 'obiad'. Po posiłku pozmywałem naczynia i leżałem na kanapie oglądając telewizję. Mimo setki kanałów nie wiedziałem co oglądać. Wszystko wydawało mi się nudne. W końcu włączyłem PlayStation i zacząłem grać w Fifę. Nim się zorientowałem minęła siedemnasta. Szybko wyłączyłem sprzęt i wyszedłem z domu. Jakiś czas później parkowałem przed salonem. Wszedłem do środka. Było już pusto i każdy zbierał się do wyjścia.
- Max, twój kochaś przyjechał! - krzyknął Tomek widząc mnie.
- Ha ha, padłem - powiedziałem ironicznie.
- Wychodzimy załogo! - powiedział Max wychodząc z zaplecza.
Opuściliśmy salon i pożegnaliśmy się z Tomkiem, który poszedł w swoją stronę. Max zamknął drzwi i bramę po czym oboje poszliśmy do jego auta.
- Co robiłeś w domu? - zapytał zapinając pasy.
- Tęskniłem za tobą i odliczałem godziny do tej chwili.
- I bardzo dobrze! Lubię jak jesteś stęskniony - przejechał mi palcem po podbródku.
Nachyliłem się nad nim i nasze usta znowu się złączyły. Mógłbym całować go cały czas. Był dla mnie jak powietrze. Moja własna odmiana heroiny.
Chwilę później byliśmy w supermarkecie. Max musiał uzupełnić zapasy i przy okazji kupiliśmy produkty na dzisiejszą kolację jaką miał być kurczak po chińsku. Szybko się uwinęliśmy i wróciliśmy do domu.
Rozpakowaliśmy zakupy i wzięliśmy się za gotowanie. Max otworzył wino, które miało zostać na wieczór i nalał do kieliszka. Podał mi go i sam wziął łyk.
- Mmm, dobre.
Spróbowałem czerwonego trunku. Wino było naprawdę świetne.
Uwielbiałem gotować z moim chłopakiem. Zresztą, czego ja nie uwielbiałem z nim robić? Przy nim nawet najgorsza czynność nabierała nowego znaczenia.
Posiłek dość szybko został ugotowany. Kiedy Max nakładał wszystko na talerze ja przygotowywałem stół. Rozłożyłem sztućce i postawiłem dwie świeczki, które od razu odpaliłem. Chciałem żeby ta kolacja była inna. Wyjątkowa. Czasami można zjeść w przyjemniejszej atmosferze niż zwykła pizza leżąc na kanapie i popijając pepsi.
Chwilę później siedzieliśmy przy stole. Panowała świetna aura. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Kurczak wyszedł naprawdę wyśmienity. Długo siedzieliśmy pijąc wino. Max włączył muzykę i nadal rozmawialiśmy. Dopiero później posprzątaliśmy i przenieśliśmy się na kanapę. Znów leżałem na kolanach mojego chłopaka. W pewnej chwili przypomniało mi się, że nie karmiłem chomika. Wyciągnąłem telefon i napisałem do mamy:


Nakarm Leona. Proszę.


Wysłałem i już po chwili otrzymałem odpowiedź:


Nie będę dotykać tego szczura! To Twój zwierzak więc powinieneś nakarmić go wcześniej!


Boże, jej naprawdę tak trudno nasypać mu pokarmu z pudełka? Przecież jej nie zje.


To chomik, a nie szczur. Poproś tatę.


Wysłałem i wróciłem do oglądania filmu. Miałem tylko nadzieję, że naprawdę nakarmią mi chomika.
Max znowu bawił się moimi włosami. Ja jeździłem mu ręką po udzie. Wiedziałem, że go to denerwuje, bo on bardzo szybko się podniecał.
- Kamil - powiedział w pewnej chwili.
- Co? - zapytałem głupkowato.
Nie odpowiedział nic. Uśmiechnąłem się i wróciłem do oglądania filmu. Jednak miałem ochotę przenieść się z Maxem do sypialni i zająć się sobą nawzajem. Miałem dziś wielką ochotę na seks. Było to aż trochę dziwne. Brakowało mi bliskości, dotyku, zapachu, mruczenia i tych wszystkich przyjemnych rzeczy, które działy się za drzwiami sypialni.
W pewnej chwili sprzęty zaczęły mrugać jakby napięcie prądu malało. Po kilku minutach wszystko zgasło.
- No kurwa znowu?! - powiedział Max. - Już drugi raz w tym tygodniu!
Ja cieszyłem się, że właśnie tak się stało. Podsunąłem się do góry i złapałem twarz chłopaka w dłonie. Zacząłem go całować. Kiedy odwzajemnił pocałunek wsunąłem mu ręce pod koszulkę. Po chwili zdjąłem ją i rzuciłem za kanapę. Zacząłem muskać klatę chłopaka. Po jakimś czasie wróciłem do jego ust. W tej samej chwili mój t-shirt podzielił los ubrania Maxa. Chłopak zaczął muskać mnie po szyi. Wiedział jak to na mnie działało. Ale dzisiaj wszystko działało na mnie z podwójną siłą.
Gdy już oboje byliśmy spoceni i zmęczeni, ale spełnieni Max przytulił mnie. W tej samej chwili zapaliło się światło w salonie. Oboje roześmialiśmy się. Po chwili Max znów zaczął mnie całować.
- Jeszcze ci mało? - zapytałem.
- Ty tylko o seksie myślisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Położył się na mnie i spojrzał mi w oczy. W pewnej chwili roześmiałem się, bo Max zaczął mnie łaskotać. Czy on nie może po seksie iść spać czy coś? Zawsze ma głupie pomysły. Tym razem zaczęliśmy turlać się po łóżku jak idioci. Byłem tylko ciekaw kiedy jeden z nas spadnie. Mam nadzieję, że to nie będę ja.
- Dobra, idę pod prysznic - powiedziałem, by jakoś od niego uciec. Miałem już dość tych łaskotek.
- Nie!
- Zmień pościel.
Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Zmyłem z siebie resztki spermy, żelu i potu. Potem szybko umyłem zęby i wyszedłem z łazienki. Max stał na balkonie w bluzie i bokserkach.
- Miałeś rzucić palenie - powiedziałem.
- Przecież rzucam. Już nie palę tyle co wcześniej.
Miał rację, ale mimo wszystko wolałbym żeby w ogóle nie palił. Wrzuciłem pościel do pralki i poszedłem do sypialni. Dopiero, gdy się położyłem poczułem prawdziwe zmęczenie. Nawet nie doczekałem się chwili przyjścia Maxa.
-----
Ooo, jednak opowiadanie się podoba? Chociaż było jedno "Bywało lepiej". Może jakieś uwagi? :3
Czytasz = komentujesz. Komentujesz = motywujesz.